O melancholii i niepokojach połowy lata

Letnie lato, śródlecie płynie swoim rytmem. Pan z watą cukrową sprzedaje też balonowe serca a kłódki z wyznaniami na podgórskiej kładce błyszczą dumnie w słonecznym blasku.

Wydaje się, że jeszcze nie czas na miłosne cierpienia, na tęsknoty, żałoby i dramaty. Że dopiero co jasne sny o dzikich plażach pozostawiły na naszych ustach smak nowego uczucia, malinowy chruśniak szemrze o czułych kochankach a młodzież starsza i młodsza zachłystuje się swobodą i wolnością.
Młodzi powinni się kochać, starsi odkrywać uroki dojrzałości, a w rodzinie tatuś obejmować opaloną i wypoczętą mamusię. Byłoby miło, prawda?
A jednak…ta bujność i radosna ostentacyjność drażni niezagojone rany, uwydatnia w świetle wszystkie niedoskonałości i załamania, wytyka nam różnice między naszymi relacjami i możliwościami a reklamowaną szansą na upojenie i euforię.

Rozczarowanie. To często używane słowo przez ludzi, których spotykam. Jestem rozczarowany wakacjami, tym że się często kłócimy, że zmieniamy tylko dekoracje i odgrywamy wciąż te same gry i scenariusze. Jestem rozczarowana sobą, że nadal nie potrafię go zapomnieć, siedzę i rozpamiętuję wszystko co było i płaczę, bo nie godzę się na taki koniec. Mój związek mnie rozczarował: zaczęło się magicznie a teraz dopadła nas rutyna. Odkąd mamy dzieci jestem rozczarowana swoimi możliwościami, tak bardzo się skurczyły. Myślałam, że jak już będę miała tą upragnioną miłość to będę radosna i szczęśliwa. Tego chciałam, a teraz ciągle przeżywam lęk że za chwilę wszystko się skończy.Chyba jestem kimś innym i nie wiem czego naprawdę chcę..

Rozczarowanie wyrzuca nas daleko poza zwyczajowe stereotypy lata. Jak miasto zmęczone kurzem i upałem, tak my jesteśmy zmęczeni i smutni w obliczu faktu, że lato niczego nie rozwiązało a relacje są nadal zwyczajnie trudne lub mało satysfakcjonujące. Że coś się wypaliło, a gorzki smak zdominował owocową słodycz.
Za rozczarowaniem idzie często żal, wątpliwości, letnia melancholia spowita nitkami babiego lata. (oczywiście, jeśli masz inaczej, to ten tekst nie jest przeznaczony dla Ciebie. Gratuluję i życzę udanej zabawy).

W medycynie chińskiej element ognia przypisany tej porze roku utożsamiany jest z sercem, a serce z kolei jest siedzibą umysłu. Stąd depresje, obsesje, kłopoty z krążeniem i pamięcią.
Jak sobie z tym wszystkim radzić?
Choć to nie będzie łatwe, najlepszym sposobem jest skorzystać z letniego żaru, usiąść w ogniu tego co nas trawi, pozwolić by pewne rzeczy wypaliły się w nas do końca. Zamiast uciekać w drobne przyjemności lub komfortową milczącą zgodę na bylejakość i przetrzymanie dla świętego spokoju spróbujmy rozmawiać, i może dla odmiany też posłuchać tego co mówią „ci inni”.
Często nie potrafimy puścić jakiegoś konfliktu, swojego wyobrażenia o tym jak ma być, nie uznajemy że po obu stronach tego co się wydarza są jakieś nasze własne, nieporozwiązywane kawałki. Że to co mnie najbardziej złości, drażni czy dotyka w drugiej osobie to moje osobiste wątki, zachowania, reakcje, z którymi nie chcę się utożsamić i do których się nie przyznaję.
Czasami tej drugiej strony potrzebujemy jako usprawiedliwienia do tego, że w naszym życiu coś się nie wydarza, że czegoś nie robimy, na coś sobie nie pozwalamy. Tak naprawdę to co zewnętrzne jest obrazem naszego wewnętrznego konfliktu i braku spójności. Braku odwagi do zmian.
A co z miłością/związkiem, którego nie potrafimy pożegnać? Myślę sobie, że tutaj ważne są dwa aspekty. Pierwszy wiąże się z tożsamością: ten czas kiedy kochałem i byłem kochany to czas jakiejś mojej tożsamości, tego kim byłem, jak przeżywałem swoje możliwości i życiowe szanse. Jeśli związek był długi, to prawdopodobnie do tej tożsamości przynależy system przekonań, który dawał mi bezpieczeństwo i spokój. Koniec związku jest granicą za którą weryfikuję lub buduję na nowo zręby swojego życia, a co za tym idzie mogę doświadczyć rozszerzenia zmiany swojej tożsamości, siebie w innej odsłonie. Mogę nie dawać sobie do tego prawa, a poczucie swobody wyboru może oznaczać koniec pewnego świata. I jeśli pogodzę się z końcem relacji to pogodzę się z końcem tego czego kończyć wcale nie chciałem. I mogę stać się kimś, kogo mój system przekonań piętnuje lub się obawia.
Drugim aspektem jest przywiązanie do strategii. Utożsamiamy osobę, z którą byliśmy w relacji z sytuacją, w której były zaspokajane nasze potrzeby bliskości, kontaktu, wymiany, wspólnoty, radości, zabawy etc. (każdy na pewno doda własne). Tak naprawdę nie chcemy być z tą osobą tu i teraz, ale pamiętamy to jak się czuliśmy w trakcie trwania związku i nasz wzorzec pamięci podpowiada, że ten konkretny człowiek jest nieodłącznym warunkiem zaspokojenia naszych potrzeb ujętych pod wspólną nazwą szczęścia.
Bywa też tak, że nie umiemy pogodzić się ze swoją decyzją bycia z kimś, nie mogąc odżałować straconego czasu. Patrzymy na minione lata i zamiast docenić to co z nich wynosimy rozpamiętujemy je jako zmarnowane. Nie bierzemy pod uwagę swojej gotowości lub jej braku przy podejmowaniu decyzji. Wpychamy się w ramy tego co rozumowo słuszne lub niesłuszne, próbując schować emocje w bocznych korytarzach. Rodzi to często złość do samych siebie; nie potrafimy wybaczyć sobie tego że postąpiliśmy tak a nie inaczej. Nie potrafimy też powiedzieć: wtedy, na tamten czas potrzebowałem/potrzebowałam bliskości, kontaktu, zrozumienia (niepotrzebne skreślić) i nie widziałem/nie widziałam innego sposobu na ich zaspokojenie. To od nas zależy czy będziemy tkwili w rozpamiętywaniu tego czego nie zrobiliśmy czy pójdziemy by zacząć to robić. Być może z kimś innym i w inny sposób, ale to nie znaczy że gorszy.
Proces uzdrowienia może być wsparty dowolną formą wglądu, medytacji czy modlitwy.
Ostatecznie, po bujności lata nadejdzie chłód i wyważenie jesieni, której natura pomoże nam na dobre pożegnać i zakończyć to co ma odejść, jak również zebrać plony konstruktywnego wysiłku.
Owocnej reszty lata!